Wszyscy możemy zapłacić za spowolnienie gospodarcze

04.06.2009
  1. Strona główna
  2. Aktualności
  3. Szczegóły aktualności

Jak donosi POLSKA „The Times" w swoim wydaniu z 03.06.2009, wszyscy możemy zapłacić za spowolnienie gospodarcze. Rząd, walcząc o utrzymanie deficytu budżetowego na poziomie 18,2 mld, chce podwyższyć po wakacjach podstawową 22-procentową stawkę VAT o 1 pkt proc., co może dać budżetowi ok. 9 mld zł oszczędności w tym roku.

Rozważa też podwyższenie stawek VAT na usługi hotelarskie i transportowe z 7 do 22 proc., co przyniosłoby kolejne 5-6 mld zł. Nie wyklucza podniesienia składki rentowej, co dałoby ok. 20 mld zł. Dla państwa takie decyzje oznaczają gigantyczne oszczędności, dla nas nerwowe chwytanie się za kieszenie. Zapłacimy bowiem o kilka procent więcej za nocleg w hotelu, obiad w restauracji czy bilet kolejowy, autobusowy i lotniczy. Podrożeją żywność i ubrania, więcej będzie nas kosztowała wizyta w prywatnej klinice, u fryzjera czy poprawka krawiecka. O ile więcej - nie wiadomo, bo koszty podwyżki VAT będą rozłożone na producenta towaru i klienta.

- Jeśli rząd zdecyduje się na podwyższenie VAT na usługi hotelarskie czy restauracyjne, to byłoby to dobre posunięcie. Nie musimy przecież jeść w restauracjach czy nocować w hotelach - to nie są usługi pierwszej potrzeby - uważa Mirosław Gronicki, były minister finansów.

Zdaniem prof. Witolda Modzelewskiego, byłego wiceministra finansów i twórcy ustawy o VAT sprzed 15 lat, nawet tylko podwyżka podstawowej stawki tego podatku postawiłaby budżet na nogi. Uważa także, że nie byłaby ona odczuwalna dla kieszeni Polaków, bo podatek wzrósłby jedynie o 1 pkt proc. O zachowanie dotychczasowego poziomu deficytu budżetowego walczy zaciekle minister finansów Jacek Rostowski. Twierdzi, że skutki jego powiększenia będą katastrofalne - wzrosną koszty obsługi naszego zadłużenia zagranicznego. Wielu ekspertów podziela jego opinię, dodając, że nawet jeśli za dwa, trzy lata wyjdziemy z kryzysu i będziemy rozwijać się w tempie 3-4 proc., to rząd, wojując z nadmiernym deficytem, będzie musiał podnieść podatki. Wniosek: większy deficyt i tak kiedyś odbije się na naszych kieszeniach.

Zgodnie z filozofią Rostowskiego, a więc i całego rządu, należy pozyskać jak najwięcej dodatkowych pieniędzy do budżetu i maksymalnie ściąć publiczne wydatki. Na początku roku premier Donald Tusk zmusił wszystkie resorty do 20 mld zł oszczędności - resort obrony musiał oszczędzać na zakupach sprzętu wojskowego, a MSWiA radykalnie ograniczyło wydatki na policję.  
 
To była jednak tylko przygrywka do ratowania budżetu. Rząd od miesięcy ostrzył sobie zęby na podwyżkę VAT, bo ten podatek gwarantuje dziś największe wpływy do budżetu. W 2003 r. państwo zarobiło na podatku od towarów i usług 61 mld zł, w 2008 r. było to już 102,5 mld zł, co daje przeszło 8 proc. naszego PKB. W tym roku wpływy z VAT załamały się z powodu kryzysu. Firmy, obawiając się kryzysu i braku zamówień na swoje towary, zaczęły gwałtownie ograniczać zakupy.

W ciągu pierwszych czterech miesięcy roku do budżetu spłynęło ledwie 34 mld zł z VAT, a w ubiegłym roku w tym samym czasie było to ponad 35 mld zł. Jest to tym bardziej niepokojące, że rząd przewidywał w tegorocznej ustawie budżetowej wzrost wpływów z podatków VAT, PIT, CIT i akcyzy o prawie 10 proc. w porównaniu z rokiem ubiegłym.

- Niższe wpływy z podatków są oznaką spowolnienia gospodarczego. Ubytki w budżecie mogą jednak być dużo większe i rząd będzie musiał szukać dodatkowych pieniędzy, nawet 35-40 mld zł - przewiduje prof. Stanisław Gomułka, były wiceminister finansów i główny ekonomista BCC.

Dlatego, jak udało się ustalić "Polsce", rząd oprócz podwyżki VAT szykuje także od jesieni podniesienie nawet o 6 pkt proc. składki rentowej (ubezpieczenia na wypadek niezdolności do pracy), co dałoby aż 20 mld zł. Składka rentowa wynosi obecnie 7 proc. Rząd chciałby ją podnieść do 13 proc. To oznacza, że pracownicy otrzymają niższe pensje, a pracodawcy zapłacą wyższe składki do ZUS. Jeśli np. pracownik miałby zapłacić składkę wyższą o 3 pkt proc., to przy pensji 2,3 tys. zł netto dostałby na rękę miesięcznie o 77 zł mniej.

- Wszelkie ruchy zwiększające dochody do budżetu byłyby dziś korzystne, ale jest bardzo prawdopodobne, że sprzeciwi się im prezydent Lech Kaczyński - dodaje Stanisław Gomułka.
 
 
źródło; POLSKA The Times, /Tomasz Ł. Rożek/

Newsletter

Ta strona używa COOKIES.

Korzystając z niej wyrażasz zgodę na wykorzystywanie cookies, zgodnie z ustawieniami Twojej przeglądarki. Więcej w Polityce prywatności.

OK, zamknij